Jestem w trakcie przygotowywania zdjęć z warszawskiego ogrodu botanicznego, gdzie poznałam wielce szanownego pana Kota Zrudziałego, i pomyślałam sobie, że cofnę się trochę w czasie do innych biedactw, które kiedyś tam nie wyraziły sprzeciwu wobec ustrzelenia. Kotalog ten mam nadzieję powiększać, w miarę jak będę się przekopywać przez moje przepastne archiwa obrazkowe.
Pierwszy portrecik to oczywiście Książę na Powsinie (chyba kocur, ale może nie?), Ptaszyna (-ę?) spotkałam na leśnej ścieżce, a pozostałe zwierzaki są mieszkańcami Zakopanego.
Książę wyglądał na dość zmarnowanego. Leżał sobie w szklarni na sztucznej trawie i pozował niezwykle flegmatycznie. Wydaje się, że wiele doświadczył, w każdym razie osiągnął zen.
Ptaszątko zaszło mi drogę, gdy wracałam z ogrodu leśną ścieżką. Szukało czegoś intensywnie i w ogóle się mną nie przejmowało.
Psiątko z gospodarstwa przy ulicy Kościeliskiej. Cierpliwy, spokojny i mądry.
A tę nieziemską Zjawę przydybałam w drodze do Jaszczurówki, tuż przy rondzie Chałubińskiego.
Pan Piesek z Gubałówki. Łagodne stworzenie z krzywym zgryzem. Spojrzeniem równoważy niedostatek wymowy…
Ta Pieska to także bywalczyni Gubałówki. I ona ma kłopotliwe ząbki, co jednak nie przeszkadza jej być gwiazdą o zachodzie słońca, kiedy piękno odradza się z ognia.
I kolejne Stworzonko z zakopiańskiej górki. Urodzony taternik: miłość do jadła godzi z pasją wspinania, i to całkiem nieźle, sądząc po figurze. Ujął mnie wyrazem buziaczka.
A tutaj Smutniątko z domu przy Jagiellońskiej. A może tylko Odpoczywacz.